Ramówka CBS 2012/2013

Nowości -Elementary, Friend Me, Golden Boy, Made in Jersey, Parters, Vegas

Powrócą -NCIS, CSI, CSI: NY, 2 Broke Girls, Two and Half Man, Hawaii Five-0, Person of Interest, How I Met Your Mother, The Mentalist, Mike and Molly, NCSI: Los Angeles, Rules of Engagement, The Big Bang Theory, Criminal Minds, Blue Bloods, The Good Wife

Zakończone – CSI: Miami, A Gifted Man, How to Be a Gentleman, NYC 22, Rob, Unforgettable

Zadziwiające. Niby największa stacja, przyciągająca najwięcej widzów do swoich seriali, a ja jak na złość oglądałem zaledwie dwie produkcje w ubiegłym sezonie. Na szczęście żadna nie została anulowana, ale to ja sam musiałem pożegnać się z takim How I Met Your Mother. Serial kiedyś był dobry, śmieszny, zabawny i zaskakujący teraz niestety to powielanie schematów i mało trafne pomysły. Szczególnie cliffhanger tego sezonu, który mnie skutecznie zniechęcił żeby sprawdzić co się stanie dalej. Może potrzebna mi jest przerwa? Kto wie może wrócę do serialu jak pokaże się mityczna matka. Po sezonie udało mi się nadrobić Person of Interest i w sumie jestem zadowolony. Serial nie jest jakiś wybitny, w mojej czołówce z pewnością się nie znajduje, ale to dobre kino akcji z ciekawymi postaciami i zgrabnym scenariuszem. Będę dalej oglądał i ciesze się, że serial ten zgromadza przed telewizorami całkiem sporo ludzi. Wciąż nadrabiam The Good Wife. Już w połowie S01 zostałem oczarowany tymi postaciami i gdyby nie The West Wing i Friday Night Lights pewnie to z Dobrą Żoną romansowałbym wieczorami. NCIS, CSI, The Mentalist, H50 czy Criminal Minds to dla mnie jedno i to samo. Gonimy morderce co tydzień i jakieś dłuższe wątki w tle. Dobre jak usiądę na chwilę przed telewizor, ale do oglądania z tygodnia na tydzień są inne seriale. Nie mówię, że nie wrócę na Hawaje, albo nie sprawdzę co słychać u Patricka Jane’a, ale na pewno nie teraz. Blue Bloods wciąż planuje sprawdzić i pewnie na tym się skończy. Z komedii wciąż muszę zabrać się za The Big Bang Theory. Pierwszy sezon fajny, ale nie na tyle mnie wciągnęło żeby oglądać dalej. Może dlatego, że rozumiem większość tych nerdowskich żartów.

Anulowania CBS przeszły jakoś obok mnie. Żadnego serialu nie widziałem, za żadnym nie mam zamiaru płakać. Cieszę się, że CSI: Miami się skończyło i po 10 latach zrobiło miejsce na jakiś nowoczesny procedural. Unforgettable o dziwo ma jeszcze szansę by przetrwać na innej stacji. Jednak nawet jeśli do tego dojdzie to wciąż nie wzbudzi to mojego zainteresowania.

Elementary – kolejna uwspółcześniona wersja przygód Sherlocka Holmesa. Jeszcze nie było premiery, ale już wiem że serial nawet do pięt nie będzie dorastał Sherlockowi od BBC. Nie znaczy to, że od razu skreślam tą produkcję. Sprawdzę przynajmniej dwa odcinki. Jonny Lee Miller daję radę jako legendarny detektyw, a kobieta o twarzy i ciele Lucy Liu jako Watson to dość oryginalne podejście. Widziałem kilka opinii o scenariuszu i ludzie ogólnie są zadowoleni z niego liczę, że i mi się spodoba. To jednak będzie zależało od tego czy pojawi się jakaś większa intryga, a na to jest potencjał (Moriaty). Zobaczymy we wrześniu.

Friend Me – jeszcze bez pierwszego trailera, ale ja już wiem że mnie to nie interesuje. Kolejna kumpelska komedia tym razem o dwóch przyjaciołach, którzy przeprowadzili się z Indiany do Los Angeles. Stacja chyba też nie wierzy w ten serial bo premiera w midseason, a wszyscy wiemy jak kończą te seriale.

Golden Boy – znowu midseason tym razem o policjancie, który awansuje na detektywa. Nie chce być złym prorokiem, ale tegoroczne NYC 22 zawiodło i tutaj będzie z pewnością podobnie. Jedyne co mnie zachęca to Chi McBride w obsadzie, ale to za mało by poświęcić 40 minut na pilota.

Made in Jersey – po co? Jeden serial prawniczy uznany przez krytyków to za mało i trzeba dołożyć kolejny w innym klimacie? Zupełnie to do mnie nie przemawia. Już sam tytuł zniechęca, a potem jest gorzej. Mimo, że lubię Janet Montgomery i Kyle MacLachlana to nie znalazłem nic w tej zapowiedzi co by mnie przyciągnęło. Wszystko to nazbyt cukierkowe i słodkie, silące się na bajkę o kopciuszku i mało mające wspólnego z rzeczywistością. Premiera w piątek. To chyba wiele mówi o szansach tego serialu na przetrwanie.

Parters – nie mam nic do gejów, ale w serialach ich nie znoszę. Szczególnie w komediach, zawsze to wychodzi przerysowanie i naiwnie. Tutaj jest podobnie. W ogóle nie śmieszna komedia. To już chyba tradycja w tym sezonie. Niby próbuje brać to co najlepsze z Friends i HIMYM (grupa przyjaciół, flashbacki, pary), ale nieudolnie to wychodzi. Jednak mimo wszystko pewnie zdobędzie rzesze fanów dzięki temu, że jest emitowana w poniedziałki o 8.30. Ja jednym z nich na pewno nie zostanę.

Vegas – i na koniec najciekawsza zapowiedź i budząca najwięcej obaw. Dramat gangsterski osadzony w latach ’60 w Las Vegas z imponującą obsadą – Dennis Quaid, Michael Chiklis i Carrie-Anne Moss. Będzie klimatycznie i brutalnie. Oczywiście na ile może sobie pozwolić stacja ogólnodostępna. Boję się tylko o to czy serial nie zostanie za szybko anulowany (jak The Playboy Club). Zapowiada się płynna historia, a takiej widzowie nie lubią. Chyba, że dostaniemy procedural, a tego ja nie lubię. Czekam. Byle do września.

Person of Interest S01 – Ghost in the machine

Jesteśmy obserwowani. Każdy nasz krok śledzą setki kamer, rząd zbiera dane o naszej aktywności w sieci, wyciągi z kart kredytowych, rozmowy telefoniczne i skrupulatnie rejestruje nasze położenie. Nawet najdrobniejszy szczegół nie umknie wszechpotężnej maszynie. Nieustannie nas szpieguje, a prywatność nie istnieje. Wszystko to w ramach walki z terroryzmem, by nie dopuścić do kolejnego zamachu i powtórki koszmaru z 11 września. Maszyna jednak widzi wszystko, najdrobniejsze sieci powiązań, potrafi przewidzieć  nie tylko akty terroru, ale również morderstwa i śmierci zwykłych obywateli. Rząd jednak uznał je za nieistotne i nie ingeruje w nie. Dlatego działają oni – mściciela Nowego Jorku.

Pomagają potencjalnym ofiarą i walczą o sprawiedliwość w mieście. Jest ich tylko dwoje – Harold Finch i John Reese. Ten pierwszy jest twórcą maszyny. Ma z nią kontakt i dostaje od niej numery ubezpieczeniowe ludzi w potrzebie. Wiele więcej nie wiemy. Jest on skryty, trzyma wszystko w tajemnicy. Jak go określa drugi główny bohater – ekscentryk, ale gdyby nie był tak bogaty to zwykły dziwak. Geniusz komputerowy, znajdzie wszystkich i wszystko jeśli istnieje w formie cyfrowej. Z czasem nawet pracuje w terenie, ale nie radzi sobie tak dobrze jak za biurkiem. Postać ta da się lubić i intryguje za razem. Użycza jej twarzy Michael Emerson czyli nie zapomniany Ben z Losta. I praktycznie mamy tutaj niemal identyczną postać – tajemniczy i pewny siebie. Nie zdradza do końca swoich zamiarów. Nawet styl gry aktorskiej nie został zmieniony, ale to dobrze bo pasuje to do odgrywanej postaci. Drugi z nich to były żołnierz i agent CIA. Zszokowany wydarzeniami z 2001 roku postanawia poświecić życie państwu i nie dopuścić do powtórki. Posiada niezachwiany kompas moralny – pomaga potrzebującym, ale też jest bezwzględny wobec tych którzy dopuszczają się zbrodni. Świetnie wyszkolony, doświadczony przez życie i o wyglądzie Jezusa z Pasji, a raczej Jima Caviezela. Oszczędny w mimice, rzucający od czasu do czasu żartami po których pojawia się uśmiech, ale nigdy nie wybucha śmiechem. Wiecznie opanowany i w garniturze. Jak każdy bohater posiada historię która go przedefiniowała raz czy dwa. Stoczył się, ale też potrafił podnieść. Teraz znalazł nowy sens w życiu i pomaga innym tak jak on tego chcę, nie jest ograniczony przez rząd i robi to co potrafi najlepiej.

W stałej obsadzie jest jeszcze dwójka aktorów, ale działają oni na uboczu, raczej w tle głównych wydarzeń. Na początku nie wiedzą co się dzieje, dopiero z czasem biorą aktywny udział w śledztwach prowadzonych przez główny duet. Sytuacja zmienia się ok. 10 odcinka, ale warto na to czekać bo od tego momentu ci bohaterowie odgrywają coraz większą rolę. Pierwszą z tych postaci jest Lionel Fusco (Kevin Chapman, również parę odcinków Lost) skorumpowany glina, który jest zmuszony przez Reesa zostać jego wtyczką w policji. Raczej mało rozgarnięty, typowy detektyw widziany w wielu produkcjach. Jak się potem okazuje nie jest on wcale taki zły, ma syna o którego dba i w gruncie rzeczy gdyby nie kilka złych wyborów które podjął mógłby być zasłużonym detektywem i chlubą Nowojorskiej policji. Oczywiście dzięki kolejnym sprawą wszystko to co dobre w nim się uwypukla i odgrywa on nie małą rolę w zniszczeniu pewnej mafii. Standard. Jest również pani detektyw Joss Carter. Wzorowy glina, również posiadająca potomka i nowa partnerka Fusco. Wie co jest dobre, a co złe, nie toleruje samozwańczych stróży prawa, uważa ich za zagrożenie i dlatego ściga tajemniczego człowieka w garniturze. Nie będzie wielkim spoilerem jeśli napiszę, że z czasem zacznie mu pomagać mimo że do końca nie zaufa mu. Ciekawie też wypada sprawa z jej parterem – obaj pracują do Reesa, ale nie mają o sobie pojęcia co prowadzi do ciekawego napięcia między nimi. Carter jest odgrywana przez Tarajie Hensone. Tak jak Emerson i Chapman nie są to piękni ludzie z okładek kolorowych magazynów. Grać za to potrafią i to jest przecież najważniejsze. Hensone niedawno została nominowana do Oscara za drugoplanowa rolę w Ciekawym przypadku Benjamina Buttona, Emerson zdobył dwie statuetki Emmy, a Caviezel został doceniony za rolę w Pasji i The Prisoner przez co ugruntował swoją pozycję na aktorskim gruncie.

Person of Interest jest proceduralem. Nowoczesnym, ale proceduralem co trzeba głośno napisać. W końcu stacja CBS robi produkcje tylko tego typu. Czy to dobrze czy źle nie wiem, to zależy od odbiorcy, ale czujcie się ostrzeżeni. To nie jest serial dla każdego. Co tydzień dostajemy nowy numer, którym nasi bohaterowie muszą się zająć (nie wiedzą tylko czy jest to sprawca czy ofiara), tak jak w CSI czy NCIS – nowy odcinek to nowa sprawa. Jednak mamy XXI wiek i to już widzom nie wystarcza. Praktycznie w każdym odcinku  pojawia się któryś z powracających wątków – polowanie Carter, tajemniczy Elias przejmujący władzę w półświatku NY, praca Fusco pod przykrywką, odkrywanie tajemnicy maszyny wraz z przeszłością Fincha lub Johna, śledztwo CIA czy śledztwo FBI. Jest tego trochę. Jakby tego było mało dostajemy również flashbacki (by pokazać rok przesuwamy się po linii czasu, a nie dostajemy zwykły napis dajmy na to 2007), odkrywające przeszłość bohaterów. Są też postacie powracające – Zoe Morgan czyli jeden z poprzednich numerów, partnerka Reesa w flashbacków z pracy w CIA, tajemnicza hakerka Root czy wszelkiej maści detektywni, policjanci, agenci lub też rodzina i przyjaciele. Jest tego dużo przez co mamy wrażenie ciągłości historii. Niestety nie jest tak różowa. Większość tych wątków w S01 została tylko zaczęta i praktycznie nie ruszyła z miejsca. Również z powodu ich tak dużego nagromadzenia jest pewien chaos. Raz wraca do Johna przeszłość z CIA, ba w następnym odcinku porzucić ten wątek, dostać zapychacz, a następnie dowiedzieć się czegoś o Finchu. Za bardzo to wszystko rozwleczone, brak wrażenie ciągłości. Liczę, że zostanie to poprawione w przeszłości. Nie zrozumcie mnie źle, jestem zwolennikiem tajemnicy w serialach, porzucenia wątków by widz mógł pokombinować co dalej z tego może wyjść, ale tutaj mamy za mało informacji do tego. Zdecydowanie lepiej by wyglądały kilkuodcinkowe historie, kończone cliffhangerem i potem skakanie między nimi. Ostatnio w Nikicie czy dawniej w 24 idealnie to działało. Brakuje mi też więcej głównych bohaterów, w szczególności postaci kobiecych. Cztery osoby w stałej obsadzie to za mało. Liczę, że kolejny sezon przyniesie zmianę co wprowadzi trochę dynamiki do już utartych interakcji.

Do odcinków nie można się wiele przyczepić. Scenarzyści próbują nas zaskakiwać, a ogromnym plusem jest to że nigdy nie wiadomo czy wylosowany numer jest ofiarą czy sprawcą. Przeważnie jednak jest tak, że im bardziej wygląda na ofiarę okazuje się, że to potem jego będzie trzeba gonić. Jednak kilka razy jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Praktycznie co odcinek John śledzi numerek, a Finch informuje go o tym co nowego odkrył i co się dzieje. Dla tego też najciekawsze epizody to te które łamią ten schemat np. uwiezienie w budynku opanowanym przez gang, ochrona dziecka, kradzież tożsamości czy praca pod przykrywką w grupie przestępczej. Co ciekawe trafił się nam nawet polski odcinek z mafią pruszkowską. Wszystko to zostało okraszone całkiem niezłymi występami gościnnymi. Pozwolę sobie na wyliczankę – Natalie Zea (Justifed), William Sadler (m.in. Roswell), Brett Cullen (Goodwin z Lost), Ruben Santiago-Hudson (Castle), David Costabile (Gale z Braeking Bad), Michael Cerveris(Septemper z Fringe), Tim Guinee (choćby Stargate), Enrico Colantoni (Veronica Mars) czy Enver Gjokaj (Dollhouse). I to tylko z pierwszych siedmiu odcinków! Mam olbrzymią frajdę oglądając znanych mi serialowych aktorów w innych dla nich rolach. Mógłbym tak jeszcze wymieniać, ale pozwolę sobie tylko na najważniejsze z mojej perspektywy nazwiska – Dale, Margolis, Regan, Zays i moja ukochana Amy Acker.

Aktorzy drugoplanowi to nie wszystko co przykuwa w odcinkach. Jest też akcja. Sporo jej, dynamiczne i brutalne walki, w stylu Jasona Bourne’a z masą dźwigni, nie spektakularne i efektowne, ale skuteczne w swojej prostocie. Mamy też dużo strzelania, głównie w kończyny bo przecież bohater ma swoje zasady, i wybuchów. Nie raz samochód wyleci spektakularnie w powietrze. Czasem to trochę przerysowane i komiksowe (ba nawet jest odniesienie do tego w samych serialu), ale dające masę radochy. Co ważne John nie posługuje się cały czas jednym pistoletem czy karabinem, a często zmienia arsenał w zależności od potrzeb. Strzelba, snajperka czy granatnik. Różnorodność jest przez co nie możemy narzekać na nudę.

Muszę też pochwalić styl serialu. Nie jest to kolejna lekka produkcja z kolorowym miastem i dowcipami rzucanymi co scenę. Nowy Jork nie zachwyca nas pięknymi widokami i poetyckim przedstawieniem jak to ma miejsce np. w White Collar lub Castle. Tutaj sprawia on wrażenie miasta okrutnego, majestatyczny chłód tak bym to ładnie nazwał. Mamy brudne uliczki i podejrzane speluny. Korupcja jest wszechobecne, a my mamy wrażenie, że to nie politycy i stróże prawa rządzą miastem tylko gangsterzy. Dla podkreślenie chłodu i obojętności i tym samym uwydatnienia nieustannego wzroku maszyny mamy widoki z wszelkiej maści kamer obserwujących obywateli. Wielki Brat czuwa w wielkimi niegościnnym mieście. Miasto jest kolejnym bohaterem serialu. Poznajemy kto nim rządzi, niebezpieczne dzielnice i i bohaterów którzy próbują w nim przetrwać. Skoro mówię o stylu to wspomnę o producentach którzy odcisnęli piętno na serialu – Abrams i Nolan. Dzięki JJ mamy wrażenie wielkiej konspiracji, wszechobecnej tajemny i tej odrobinki sci-fi. Jonathan funduje nam realizm Mrocznego Rycerza zarówno w formie jak i treści. Te dwie koncepcje idealnie do siebie pasują.

Autorem ścieżko dźwiękowej jest Ramin Djawadi, który nam na swoim koncie score do Prison Break czy ostatnio odwala rzemieślniczą robotę w Game of Thrones. Tutaj jednak nie mam mu nic do zarzucenia. Muzyka idealnie oddaje nastrój, dokładnie pasuje do tego co dzieje się na ekranie. Elektroniczne dźwięki pasuję do chłodnej stylistyki serialu i motywu maszyny. Do tego jeszcze można usłyszeć kilka znanych i dobrych kawałków jak I’am Afraid of Americans Davida Bowie czy kilka numerów Massive Attack.

Serial zakończył się cliffhangerem. Niespodziewanym, ale nie zmieniającym całego serialu. Zapewne po pilotowym odcinku S02 wszystko wróci do status quo z poprzedniego sezonu. Nie zmienia to jednak faktu, że chcę zobaczyć dalszy ciąg tej historii. Liczę jedynie na poprawę. Na razie serial jest dobry. Nie mogę się przyczepić do tego co jest, większość zarzutów tyczy się tego czego nie ma. Trochę nie rozumiem tych zachwtów jakoby był to najlepszy serial tego roku. Jest dobrze, ale bez rewelacji. Revenge o wiele bardziej mnie wciągnęło. Tutaj brakuje mi ciągłości historii i większej ilości informacji dzięki którym można by pogłówkować co się wydarzy za ileś tam epizodów.

OCENA – 7/10.