Fringe S05E01 Transilence Thought Unifier Model-11

Jeden za nami zostało tylko (aż) dwanaście odcinków. Tylko bo premiera piątej serii przybliża nas do końca i nie pozostawia wątpliwości, że Fringe to najlepszy serial sci-fi emitowany w telewizji. Ba najlepszy serial sci-fi od paru lat stawiany przeze mnie na równi z Lost i Battlestar Galactica. Aż bo mało co, a ten rok mógłby być pierwszym bez mojego ulubionego serialu. Obecnie pozostaje się nam rozkoszować ostatnimi odcinkami serialu i chłonąć opowiadaną historię. Transilence Thought Unifier Model-11 zapowiada, że będzie warto.

Odcinek zaczyna się sielankowym widokiem – szczęśliwa para w parku wraz z bawiącą się córką. Jednak to co dobre szybko się kończy i dochodzi do zapowiadanej przez Septembra inwazji Obserwatorów. Matka zostaje ranna, córka ginie i na tym się kończy flashback. Akcja przenosi się do 2036 roku i ma miejsce dzień po wydarzeniach z 4×19. Czyli wszystko zgodnie z zapowiedziami. Uważam to za doskonały krok w celu odmienienia wizerunku serialu. Może i pomysły się nie kończyły, ale ta seria zapowiada się inaczej niż pozostałe przez co jest miłą odmianą. Najprawdopodobniej nie będzie odcinków proceduralnych, dostaniemy ciągłą historią jeszcze bardziej skupioną na bohaterach i przewodnim wątkiem zmierzającym w konkretnym kierunku – pokonaniu Obserwatorów.

Przeniesienie akcji w przyszłość pozwoliło wytworzyć nową dynamikę między postaciami i dodać sporo tajemnic z tych zaginionych lat. Jak wyglądały relację Petera i Olivii? Co działo się z Walterem? Jak Broyls został lojalistą (a może jest uśpionym agentem?)? Czy działo się coś ważnego? Bardzo emocjonalnie wypadły powtórne spotkania bohaterów – Peter martwiący się o córkę mimo, że to już dorosła kobieta, ponowne spotkanie jego z Olivią i w końcu matki z córką. Pięknie wyszły też sceny z Walterem jak opowiadał wnuczce o przeszłości. Dla mnie pomysł z wielopokoleniową rodziną walczącą o przyszłość świata to strzał w dziesiątkę. Ogromnie jestem ciekaw jak w dalszej części będą się rozwiały stosunki rodziców z odnalezioną córką i jak na skutek rodzicielstwa zmieni się podejście Petera do Waltera.

Początek tego sezonu zachwycił mnie też stylistyką. Może i Revolution było kreowane na serial post apo, ale klimat zagrożenie jest o wiele bardziej odczuwalny w Fringe. Zniszczone miasto, podziały społeczne, plakaty propagandowe, mundury przywodzące na myśl II Wojnę Światową czy handel żywym towarem. „What a miserable future” jak mówi Walter. Mamy też pewnego rodzaju manifest ekologiczny – orzechy jako forma płatności, pałki jajeczne i Central Park zamieniony na fabrykę CO2. Wszystko to tworzy spójną wizję świata, która urzeka i nie pozwala o sobie zapomnieć. Również czołówka podkreśla ten klimat z takimi słowami jak np. „Community, Joy, Individuality, Education”. Końcowa scena pokazuje jednak że jest promyczek nadziei mimo tego, że wszystko wydaje się stracone

Aktorsko serial to dalej czołówka ogólnodostępnej telewizji. Główni aktorzy już dawno pokazali, że grać potrafią, ale ja po raz kolejny muszę napisać o Johnie Noble. Scena jego przesłuchania i tortury na nim to jeden z jego najlepszych występów. Było czuć jego ból i życzyło się Widmarkowi śmierci. Gdyby Fringe było emitowane przez HBO aktor ten już dawno dostałby jakąś statuetkę za tą rolę.

Niestety, ale w odcinku można się dopatrzeć kilku minusów. Po pierwsze brak Broylsa. Ja rozumiem, że odcinek miał się skupiać na rodzince Bishopów, ale chociaż jedną scenę mógł dostać. Nie podobało mi się zrobienie z Marhama szaleńca zakochanego w Olivii. Zawsze lubiłem tego bibliotekarza więc nie rozumiem tego ruchu twórców. Może i chodziło o to żeby pokazać jak ludzie zmieniają się pod wpływem reżimu, że wyciąga z nich to co najgorsze, ale dla mnie było to zwykłe zaprzepaszczenie potencjału tej postaci.

Jednak największy zarzut mam do akcji odbicia Waltera. Poszło zbyt łatwo, agenci Widmarka nie oddali nawet jednego strzału przy czym nasz gang zdejmował ich bez problemu. Może i akcji było w tym sporo, ale wszystko to miało mało sensu. Sam sposób w jaki dostali się do budynku też zbyt naciągany. Zupełnie przypadkiem natrafili na tajną broń, która miała służyć do zabicia dziesiątek Obserwatorów. Deus ex machina.

Rzeczą umilającą oglądania było też kilka smaczków odnoszących się do całego serialu. Najprostszym nawiązaniem jest konik morski w ostatniej scenie, który ma związek z symboliką tej produkcji. W innej scenie Walter podczas rozmowy z japonką powiedział, że niemal się z jedną ożenił, a jak wiemy kochanka Walternate’a była orientalnego pochodzenia. Czyżby chodziło o tą samo kobietą? Nowego znaczenia nabiera też kula, którą Henrietta nosi na szyi. Po finale było raczej oczywiste, że to ta którą Walter postrzelił Olivii, ale jest też inne wytłumaczenie – młoda Etta została postrzelona na początku inwazji. Mam nadzieje, że uda nam się zgłębić na przestrzeni tych 12 odcinków początek Obserwatorów w naszej rzeczywistości i dowiemy co działo się na przestrzeni tych lat z młodą panną Bishop.

Mimo kilku wad nie zauważyłem kiedy mi odcinek minął. To było intensywne 40 minut, które zbyt szybko się skończył. I zapewne tak będzie co sobotę aż do końca stycznia.

 

 

 

Last Resort S01E01 Pilot

Proszę amerykanie oglądajcie ten serial! Wiem, że jest w czwartki o tej samej porze leci The Big Bang Theory, Two and  Half Man i The X – Factor, ale siedźcie przed telewizorem i rokoszujcie się najnowszą produkcją Shawna Ryana bo warto. Sprawdźcie chociaż pilota, a jest duże prawdopodobieństwo, że za tydzień wrócicie sami po dokładkę. Ten serial jest aż tak dobry, że warto sobie odpuścić kolejne żarty Sheldona. Może i klimat jest inny, może i to samo pasmo śmierci w którym przepadło Flashforward i Missing, ale sprawdzić i tak warto. Revolution było nachalnie promowane, a o Last Resort wiele się nie mówiło i oczywiście to pierwsze okazało się wtopą jakościową, a drugie hitem nie dającym o sobie zapomnieć. Przynajmniej porównując piloty.

Zarys fabularny dla tych, którzy oglądali zwiastuny lub czytali notki o serialu, jest doskonale znany – nowoczesna łódź podwodna buntuje się, a jej dowódca bierze w posiadanie piękna wysepkę i ogłasza się najmniejszą nuklearną potęgą świata. Sposób w jaki to pokazano jest przekonujący, a pomysłu nie powstydził się sam mistrz political fiction czyli Tom Clancy. Mamy wielką intrygę, sporo niewiadomych, a akcja mimo że w większości dzieje się na łodzi ma zasięg globalny. Jest pokazany Washington, najważniejsi dowódcy i wielki wróg – Pakistan. Tak, Pakistan, a nie żadna dziwna Muzułmańska Republika Złych Ludzi. Ogromnie się ucieszyłem, że wrogiem jest ktoś realny, a nie nowe państewko wymyślone na potrzeby serialu. Ciesze się też, że po wyłączeniu odcinka mogę rozmyślać o serialu i ze strzępków informacji snuć mniej lub jeszcze mniej prawdopodobne teorię. Takiego serialu od dawna szukałem!

Wielka intryga to nie wszystko co mnie urzekło w pilotowym odcinku. Drugą rzeczą był klimat przebywania na łodzi podwodnej. Marynarze mają własne zwyczaje jak np. słuchanie La Bamby podczas przekraczania równika, ale też napięcia między nimi są większe niż podczas normalnej służby bo w końcu muszą przebywać razem kilka miesięcy. Stają się rodziną, a jak w rodzinie między jednymi jest bezgraniczne zaufanie, a drudzy się kłócą bez większego powodu. Na razie napięcia tylko zarysowano – wiemy mniej więcej kto kogo nie lubi, ale więcej informacji dowiemy się z pobocznych historii. Kolejną konsekwencją służby w takich warunkach jest odcięcie od świata. Dezinformacja została pokazana fachowo. Chwilowe zagubienie, kapitana, wątpienie załogi i konsekwencję tego wszystkiego. Czuć było to napięcie i miało się wrażenie, że zaraz stanie się coś ważnego.

Wrażenie robi też rozmach. Ładne widoczki to jedno, nie problem zabawić się z green boxem. To co radowało to, że okręt podwodny pokazano w całej okazałości. U.S.S. Colorado prezentuje się wystarczająco godnie by być jednym z głównych bohaterów. Wszystkie akcję z wynurzaniem czy osiadaniem na dnie ucieszą każdego fana tego rodzaju sprzętu. Wprawdzie kto widział Polowanie na Czerwony Październik nie znajdzie tutaj wiele nowego bo takie strzelanie nitami pod wpływem ciśnienia, heroiczne zamykanie grodzi czy przechylający się pokład to nic nowego, ale i tak powinien być zadowolony. Nie ma się wrażenia, że to tani serial, a czuje się jakby było się zamkniętym w metalowej puszce wraz z żołnierzami.

I szczerze mówiąc gdybym wiedział, że będę służył pod kapitanem Marcusem Chaplinem długo nie musieliby mnie nakłaniać na rejs. Nie od dziś wiadomo, że Andre Braugher to charyzmatyczny aktor i z roli przywódcy wywiązał się doskonale, widać że ludzie pójdą za nim w ogień. Taki właśnie powinien być dowódca. Podobało mi się jak mówił na początku o szaleństwie Regana po czym okazało się, że dokładnie tak musi postąpić. Całkiem możliwe, że to szaleństwo ma jakąś głębszą przyczynę, której obecnie można się domyślać. Chyba że to była tylko zmyłka. Również do Scotta Speedmana (pierwszy oficer) nie mam większych zastrzeżeń. Brawa biję za to za pomysł obsadzenia Roberta Patricka (Terminator 2, ostatnio True Blood) w roli bosmana. Ta postać jeszcze sporo namiesza i bardzo dobrze bo ktoś taki być powinien. Męska część widownia z pewnością ucieszy, że Shawn Ryan nagiął trochę rzeczywistość i pozwolił służyć na okręcie podwodnym kobietą. Daisy Betts i Camille De Pazzis są miłe dla oka i również one będą przyczyną wewnętrznych konfliktów.

Poza łodzią mamy bohaterów w Washyngtonie. Jest żonka XO (lubiana przeze mnie Jessy Schram), za którą bardzo tęskni. Na razie jej wątek wydaje się zapychaczem, ale jestem dobrej myśli. Chciałbym żeby okazało się, że jest dziennikarką bo by z zawodową i osobistą determinacja próbowałaby odkryć prawdę. I z pewnością spotkałaby się z Kyle Sinclair, która wie więcej niż powinna i admirałem Shapardem, którego córka jest na pokładzie Colorado i to on jest obecnie naszym łącznikiem z wielkim światem polityki i intryg. Kyle gra Autumn Reeser, którą uwielbiam. Już pierwsza scena z jej udziałem gdy opisywała nam aspekty techniczne łodzi była cudowna i zapadająca w pamięć.

Jest też trzecia lokacja gdzie będzie toczyć się akcja – wysepka z bazą NATO, którą Chaplin wziął w posiadanie. Niestety, ale obecnie wydaje się to najnudniejsza miejscówka – postacie ze stacji nasłuchowej nie przekonują mnie do siebie, lokalny watażka to też nic nowego i wielce pomysłowego. Dobrze jednak, że szybko zabrał się do roboty, a pilot pokazał go zarówno z dobrej i złej strony. Jest też właścicielka baru. Normalnie bym ją zupełnie zignorował, ale wciela się w nią Dichen Lachman czyli moja kochana Sierra z Dollhouse. Jak widać główna obsada jest dość bogata, a dochodzi jeszcze do niech żołnierz SEALs (który wie więcej niż mówi) i kilku marynarzy. Coś czuje, że prędzej czy później zaczną umierać.

Jak na razie podobało mi się wszystko. Mam jednak pewne obawy. Już pal licho z oglądalnością bo będzie co ma być. Boje się, że w pewnym momencie serial zacznie się dłużyć. Jako film Last Resort sprawdziłby się doskonale, jako serial może być ciężko. Na jeden sezon pomysłów powinno starczyć (demaskowanie intrygi, walka o utrzymani się przy życiu, lokalne problemy wyspy, konflikty w grupie, niesubordynacja), ale jak długo można to ciągnąć? Oby było nam dane się przekonać.

OCENA – 5-/5

Doctor Who S07E03 A Town Called Mercy

Zdecydowanie najlepszy odcinek z trzech pierwszych. Nie miał epickich momentów jak Asylum of the Daleks ani szalonej akcji, która była w Dinosaurs of Spaceship. Był dużo spokojniejszy, zabawniejszy po prostu lepszy. Dużo w tym zasługa umieszczenia akcji w Ameryce. Nie tej znanej z poprzednich sezonów (Imposible Astronaut, Daleks on Manhattan), a trochę starszej  – XIX wiecznej. Małe miasteczko żywcem wyjęte z westernu to coś co nie mogło się nie udać w Doctor Who. Nawiązań do tego gatunku filmowego były dziesiątki. Począwszy od scenografii, saloonów (Doktor życzący sobie najmocniejszą herbatę!), Doktora z wykałaczką, pojedynków w samo południe, branie miary na garnitur przez grabarza na jeszcze żywym delikwencie, przestraszonych mieszkańców i wielkiej strzelaniny. Była też jazda na koniu (+ rozmowa z nim bo Doktor oczywiście mówi po końskiemu). Nie spełniło się tylko jedno moje małe marzenia – Doktor nie zagrał na harmonijce kultowego motywu muzycznego. To by perfekcyjnie dopełniło całości.

Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć jakieś kosmicznej intrygi. Dostaliśmy doktora – obcego który osiedlił się w miasteczku. Podarował ludziom elektryczność, leczył z chorób i okazał się ich największym dobrodziejem. Oraz sprawcą nieszczęścia ponieważ z tajemniczych, na początku, przyczyn ściga go rewolwerowiec – cyborg. Rozwinięcie historii może nie jest wielce zaskakujące, ale dzięki nie jest poruszono kwestia przeszłości naszego Doktora.

Jak w poprzednich epizodach również i tutaj pokazuje swoją mroczną stronę. Kolejny raz postanawia wydać człowieka na śmierć by przez niego nie ginęli niewinni. Bo przecież człowiek, który poświęcił kilka istniej by zakończyć długoletnią wojnę i zmniejszyć żniwo śmierci na nią zasługuje. Tylko, że ten problem niezwykle frapuje Doktora. Bo przecież wiemy, że on sam jest odpowiedzialny za miliardy ofiar i tak jak doktor Jex on również teraz odpokutowuje. Dlaczego więc może wyrokować życiem? Dla większego dobra? Tylko dla czyjego? Doktor z sezonu na sezon robi się coraz ciekawszą postacią. Wiemy, że musiał podejmować trudne decyzję, a po tym odcinku zastanawiamy się czy podejmie tą samą decyzję co Jex.

Po raz kolejny Amy wypomina Doktorowi wiek – 1200 lat. Trochę się nam postarzał i nie jest dalej jasne co robił w tym czasie. Jednak samotne podróże znowu się na nim odbiły. Już Donna mówiła Dziesiątemu, że musi mieć towarzysza, który trzyma go w ryzach. Również i Jedenastemu w tym odcinku Amy uświadomiła że niepotrzebnie unosi się gniewem. Aż strach pomyśleć czym byłby Doktor gdyby nie jego kompani. Całkiem możliwe, że przeistoczyłby się w Mastera.

Znowu mieliśmy wątek z żegnaniem Pondów. Na prawdę smutno mi będzie mówić do nich „żegnajcie”, ale przecież taki jest los towarzyszy. Z reguły smutny. Rose, Martha i Donna na pewno dobrze nie skończyły. Czy uda się Pondą? Liczę, że tak. Bo oni chcą z własnej woli zrezygnować z tych międzygwiezdnych i międzyczasowych podróży. Pod koniec odcinka Doktor chciał ich zabrać w kolejną szaloną podróż, a oni stwierdzili ze chcą tym razem do rodziny i przyjaciół. Taka drobna wymiana zdać, a mi się strasznie smutno zrobiło.

Z lżejszych wątków – Pondowie jak zwykle dostali kilka zabawnych scen np. Amy śmiała się z Doktora jak został nowym szeryfem, wcześniej za to bawiła się rewolwerem. Na szczęście nikomu krzywdy nie zrobiła, a mało brakowało. Zabawne było jak po raz kolejny Rory został zlekceważony. Na szczęście znowu nie umierał. W ogóle ostatnio coś ma dużo szczęścia.

Kolejny raz brawa dla osób odpowiadających za castingi – Adrian Scarborough jako doktor zagrał bardzo dobrze, ale jego występu za kilka miesięcy pewnie nie będę nawet pamiętał. Zapamiętam za to Andrew Brooka, a raczej jego Rewolwerowca. Świetna postać, tak właśnie wyglądałby terminator gdyby Skynet naoglądałby się westernów Sergio Leone. Do tego jeszcze ta końcówka jak jak mówi że nie będzie widział co robić bez wojny i Doktor po tym mianował go stróżem porządku. Chciałbym go jeszcze zobaczyć, może Doktor znowu będzie zbierał drużynę na wojnę i jeszcze raz odwiedzi Mercy. Ogromnie się cieszyłem gdy dowiedziałem się, że w tym odcinku będzie Ben Bowder (Farscape, Stargate SG-1) i niemal go nie poznałem tak go ucharakteryzowali. Jako szeryf Issac dał radę, ale liczyłem na jakąś większa rolę.

Kolejny odcinek Doctora Who w tym sezonie i kolejny raz te same motywu – pożegnanie Pondów i eksploracja mrocznej strony Doktora. Zapewne w dwóch odcinkach przed przerwą będzie to samo i ja absolutnie nie mam nic przeciwko bo jak na razie wychodzi to doskonale. Szkoda tylko, że zaraz koniec, wielki smutek i wzruszenia.

OCENA 5/5

Breaking Bad S05E01 – S05E08

Mam problem z tym serialem. Wiem, że jest genialny, gdy zapuszczę sobie odcinek wciąga mnie niemiłosiernie i z chęcią dowiedziałbym się co dalej ALE muszę się zmuszać do włączania kolejnych epizodów. Pewnie dlatego, że lubię seriale lekkie i przyjemne gdzie nie trzeba dużo myśleć, a główny nacisk jest położony na rozrywkę. Z Breaking Bad jest inaczej. To serial inteligenty, ciężki mimo że czasem potrafi rozbawić. To serial męczący widza, zmuszający do wysiłku intelektualnego i uważnego oglądania. To serial budzący emocje, najczęściej negatywne. Nie odczucia po odcinku, a raczej złość na bohaterów za to że są tacy ludzcy i mają tyle negatywnych cech, za ten brutalny realizm. To serial skomplikowany, trudny i genialny. I takie też było osiem odcinków finałowego sezonu.

Pilotażowy odcinek nowej serii zaczyna się zaskakująco. Spotykamy Walta na jakiś odludzi, zaniedbanego i z włosami. Widać, że coś jest nie tak. Co tam robi? Kupuję broń. Dużego kalibru. Po co mu ona? Nie wiadomo. Zapewne jest to zapowiedź finału. Widać, że twórca serialu ma już pomysł jak zakończy się ta historia i teraz bawi się tylko z nami bo nie licząc tego krótkiego prologu więcej flashforwardów nie było. Widzieliśmy za to kolejny stopień ewolucji bohatera. Ciąg dalszy jego upadku moralnego, degeneracje wartości moralnych i zatracanie się w narko biznesie. Może i Jesse w pierwszych sezonach był ćpunem, ale Walt stał się nim właśnie teraz. Opętała go żądzą pieniądza. Kiedyś miał zarobić tylko na dzieci teraz robi to bo lubi gotować. Oczywiście odbija się to na jego bliskich, a on nie widzi w tym problemu. Bo to zapatrzony w siebie dupek kierujący się pokręconą moralnością Kaliego z W  pustyni i w puszczy . Tak, Walter White to największy dupek w świecie seriali. I to jest akurat łagodne określenie w stosunku do jego osoby. Dawno nie żywiłem do żadnej z fikcyjnych postaci takiej antypatii, a w tych ośmiu epizodach osiągnęła ona punkt krytyczny przez co niemal 3 tygodnie odkładałem obejrzenie ostatniego odcinka. Nie traktuje tego jako minus, nie ma o tym nawet mowy. To jest jeden z tych gigantycznych plusów jakich w kalejdoskopie tego serialu są dziesiątki. Bo jaki inny serial wzbudza tyle emocji i zmusza do nienawidzenia głównego bohatera? Tego, który w jednej scenie mówi że koniec z zabijaniem by za kilka minut pociągnąć za spust, a to tylko jedno małe dokonanie z dziesiątek innych poważniejszych grzechów. O Walterze Whicie można by napisać oddzielny felieton, ba nie zdziwiłbym się gdyby ktoś na psychologii postanowił napisać pracę dyplomową zainspirowaną postacią graną przez Bryna Cranstona bo jest to jedna z najciekawszych serialowych postaci tej dekady, a jej studium psychologiczne samą złożonością przypomina mi Raskolnikowa z Zbrodni i Kary Dostojewskiego. I mimo, że ciężko mi się włącza kolejne odcinki chcę wiedzieć jak on skończy. Chcę mu spojrzeć w oczy jak będzie umierał, najlepiej na skutek przedawkowania swoich niebieskich kryształów, opuszczony przez rodzinę, bez przyjaciół i nadziei. Gdy będzie wiedział że poniósł porażkę. Ponieważ nie ma dla niego ratunku. Chyba, że Vince Gilligan będzie taki okrutny i pozwoli mu przeżyć i zabiję np. Jessego.

Jessego, który w tych kilku odcinkach również ewoluował. Niby ćpun, a jest równie złożoną postacią co niedoszły milioner i były nauczyciel chemii w jednym. Nie raz na przestrzeni całego serialu pokazał, że mimo swojego uzależnienia i problemów w liceum jest inteligentny. Również w tych kilku odcinkach zabłysnął kilkoma doskonałymi pomysłami. Gdyby nie ona z pewnością Walt miałby dużo większe problemy. Szczególnie teraz ciekawie wygląda porównaniu tych dwóch postaci. Pochodzą z dwóch różnych światów i niby są ich modelowymi produktami – wzorowy ojciec i wyrzutek społeczny. Paradoksalnie to ten drugi ma większe wyrzuty sumienie po morderstwie, to on często wyznacza granice, których nie powinni przekraczać i to on ma dość zabijania. On jest postacią bardziej współczującą i przeżywającą kolejne wydarzenia. Nie liczy się kim człowiek jest, ale do czego jest zdolny w sytuacjach ekstremalnych. Podobało mi się też jak bardzo na Pinkmanie odbiły się wydarzenia tych kilku odcinków. Tak bardzo, że porzucił resztki swojej naiwności i ostatecznie przestał ufać Waltowi. To też on postanowił coś na co Walt nie mógł się zdobyć. Może to świadczyć o jego sile charakteru i pokazaniu, że to koniec manipulowania nim. W moim osobistym odczuciu Jesse dostał mniej scen niż ostatnio, a to jego wole oglądać niż pana W.W.

Inne postacie również błyszczały. Szczególnie Mike, który otrzymał nawet swój własny odcinek gdzie wydarzenia oglądaliśmy z jego perspektywy. Uświadomiło nam to jaki Walter jest malutki i niedoświadczony i jak bardzo jego zapędy imperialistyczne są śmieszne. Poznaliśmy też Mike i jeszcze bardziej z nim sympatyzowaliśmy mimo tego że nie waha się on pociągnąć za spust. Spotkaliśmy jego rodzinę i dowiedzieliśmy się o motywach nim kierujących. Wszedł on też w niechciany sojusz z Walterem. I jak każda znajomość Haisenberga również i ta okazała się toksyczna czego wynikiem była jedna z najbardziej niezapomnianych scen w serialu.

Wyjątkowo ciekawie prezentowały się relację państwa Whiteów i nie raz miałem ciarki na plecach jak oglądałem tą parę. Wszystko to z powodu Waltera, który trochę przypominał socjopatę. Nie zdawał, lub nie chciał zdać sobie sprawy że przyczyną problemów w ich małżeństwie jest on. Szczególnie dobitnie widać to w scenie gdy mówi on do Skylar „Wybaczam ci”, a ona siedzi przestraszona bojąc się jego wybuchu. Wzrost napięcia między tą dwójką doprowadził do jej załamania nerwowego. Oczywiście Walter opowiedział Schraderą piękną historyjkę jakby było to konsekwencją jej romansu z Tedem. Kolejny raz wykorzystał bliskich by zapewnić sobie przykrywkę. Na skutek czego doprowadziło to do kolejnego kryzysu w rodzinie, który oglądało się równie ciekawie co historię narkotykową.

Hank dostał awans, ale dalej jest pochłonięty sprawą niebieskiej mety. Kolejny ciekawy przykład uzależnienia w tym serialu… Dalej jest to ta sama postać co w poprzednich seriach, czująca gorycz porażki i niemożność złapania Haisenberga. Mimo że odnosi zwycięstwo i w oczach społeczeństwa Gus Fring okazuje się złym gościem tak wciąż nie może doprowadzić niektórych spraw do końca. Nieświadomie pomaga swojemu nemezis, a tamten niemiłosiernie go wykorzystuje. Jednak w tym ciemnym tunele jest jasne światełko. Tylko czy Hank będzie chciał z tego skorzystać? Czy prawda nie okaże się zbyt bolesna by ją poznać? Czy dobro jest w stanie pokonać zło i czy to dobra okaże się najlepszą możliwą drogą?

Trochę się rozczarowałem bo Marie znowu dostałą mało czasu antenowego. Należy do nie licznej grupy osób, które ją autentycznie lubię. Sam w sumie nie wiem czemu bo jej zachowanie jest irytujące. Buzia się jej nie zamyka i ględzi o wszystkim, wszystko wie najlepiej i wszystkich poucza. Również Saul był na uboczu, jak zwykle dostał kilka scen, które dzięki jego charyzmie wyszły jeszcze lepiej. Jednak w ostatecznym rozrachunku nie odegrał on większej roli. To był sezon Waltera White i inne postacie musiały zostać odsunięte na dalszy plan. Obecnie są one tylko narzędziami służącymi do wyeksponowania jego charakteru.

Zaletą Breaking Bad, o której wiemy praktycznie od początku istnienia serialu jest umiejętność wykreowania wyrazistych postaci, które pojawiają się często tylko w jednej scenie. Każda z nich posiada nieodparty urok, widać że posiada własne życie, często jest też tylko ozdobnikiem mającym dodać trochę czarnego humoru. Jednak tak czy inaczej to postacie takie jak Gida dopełniają genialność tego serialu.

Pisząc o Breaking Bad grzechem byłoby pominięcie strony technicznej tej produkcji. Dalej mamy niesamowity montaż, który charakteryzuje się wyczuciem estetki. Sceny są idealnie zgrane, nie ma się wrażenia, że historia niepotrzebnie skacze między postaciami, wszystko jest na swoim miejscu. Od czasu do czasu jesteśmy karmieni takimi smakołykami jak klasyczne dla tego serialu teledyskowe sceny z dajmy na to gotowania. Wszystko to jest okraszone idealnie dobraną muzyką czasem na zasadzie sprzeczności. W dalszym ciągu operator bawi się kamerą umieszczając ją pod różnymi kątami, raz w sposób niechlujny, a raz z pietyzmem by objąć całą scenę i zachwycać się widokami. Eksperymentów tutaj nie brakuje i nie raz uśmiechniemy się z pomysłowości ludzi odpowiedzialnych za to co widzimy. Całości dopełniają sceny o niczym, przedłużające się w nieskończoność, rozmowy pozornie oderwane od fabuły serialu będące nie raz tylko komentarzem otaczającego nas świata.

W moich wrażeniach z premedytacją pominąłem aspekt fabularny tego sezonu, a skupiłem się na postaciach bo to i zmiany w nich zachodzące są tutaj najważniejsze. Trochę o tym co się działo przemyciłem wcześniej teraz tylko napiszę, że osią tych kilku epizodów są konsekwencje wydarzeń z finału poprzedniej serii (co jest oczywiste). Walter chcę wykorzystać możliwości jakie daje się uwolnienie od Fringa, ale nie zdaje sobie przy tym sprawy jak mało wie o tym świecie. Jednak powoli się dowiaduje, że wszystko ze sobą jest połączone, a co uważał za koniec było tylko środkiem ponieważ śmierć Gustavo była kolejnym klockiem domino, który przechylił następny i następny i następny… i tak się kręci ten sezon. Nowe kłopoty, nowe perypetie i wszystko to logicznie skonstruowane. Mamy następstwa minionych wydarzeń. Muszę też napisać, że w moim odczucia ta seria w porównaniu do poprzedniej to serial akcji. Cały czas się coś dzieje, jest strzelanie, zagrożenie życia lub wykrycia, padają trupy, a rozpuszczania w beczkach jest więcej niż przez poprzednie cztery sezonu. Mieliśmy nawet westernowy napad na pociąg! Jeśli komuś się dłużył poprzedni sezon tutaj z pewnością nie będzie miał tego wrażenia bo działo się całkiem sporo.

Jak podsumować genialność tego serialu? Prostym oglądać! Chociaż w sumie to bez sensu bo jeśli ktoś oglądał poprzednie odcinki to te na pewno już widział, a kto jeszcze nie zapoznał się z fenomenem Breaking Bad niech się wstydzi.

PS. Miałem pisać tylko o S05, ale wyszło w odniesienie do całego serialu, ale tak to jest z Breaking Bad. To misterna konstrukcja, którą trzeba analizować całościowo, a poszczególne sezonu są jak kolejne akty dramatu – nie mogą istnieć samoistnie.

PS2. Na deser zwiastun do nowej produkcji Breakbad Mountain 🙂

PS3. Miało być krótko, a napisałem prawie trzy strony A4 o serialu, który mnie męczy psychicznie. Paradoks Breaking Bad.

OCENA 5/5

 

 

 

Revolution S01E01 Pilot

Nie miałem wielkich oczekiwań względem Revolution. Nie liczyłem na kolejny wielki hit na miarę Lost i nie ekscytowałem się kolejnymi trailerami i zapowiedziami twórców. Za dużo razy się sparzyłem przez to i seriale były przeze mnie za bardzo krytykowane. Tak było w przypadku Flashforward i The Event. Wielkie zapowiedzi, przyzwoite piloty i anulowanie po pierwszej serii. Czy z nową produkcją NBC będzie podobnie? Ciężko powiedzieć. Na pewno wpisuje się w ten sam schemat – wielkie „wow” w pilocie i ogromna oglądalność premiery. Może i jakościowo ten serial trochę odbiega od pozostałych, ale jak się przymknie oko na głupoty i nieścisłości to dostajemy całkiem znośny produkt.

Bo od głupot to się tutaj roi, ale nie wpływają one na negatywny odbiór. Od czasu do czasu potrzebny jest taki serial gdzie ignorujemy wszystkie niedorzeczności i cieszymy się tajemnicą i całkiem znośną akcją. Bo wyłączenie prądu na całym globie trzeba po prostu zignorować. Nie ma na to racjonalnego wyjaśnienia, jest to bezsensowne i tyle. Jak to się stało, że nie używają też silników parowych? Czemu rząd potężnej ameryki stracił tak szybko całą władzę, przecież 150 lat temu bez elektryczności jakoś sobie radzili? Jak to się dzieje, że na polowaniu w okolicy osiedla wciąż można odnaleźć nienaruszony wrak po 15 latach od blackoutu? Czemu tak mało ludzi jest pokazywanych? Czemu wszystko jest takie sterylny, bohaterowie mają czyściutkie ubrania, białe ząbki, domy są takie zadbane, wciąż całe okna, a ogień przy białych kolumnach ich nie osmala? Czemu jest tutaj tak mało klimatycznie? Czemu ma się wrażenie, że to jest jakaś społeczność mormonów (???), a nie osiedle ludzkie walczące o przetrwanie? Czemu nie czuć w ogóle zagrożenie, a dużo tutaj sielanki? Czemu samoloty po wyłączeniu energii spadły pionowo w dół? Czemu podczas strzelaniny nikt nie próbował atakować dowódcy? Czemu…. a zresztą, koniec pastwienia się. Idiotycznych rozwiązań było dużo więcej, ale jeśli przy odrobinie dobrej woli je zignorujemy to nie jest źle. Niestety, ale też trzeba zignorować jeden z wątków, który może być jedną z osi serialu – szczenięca miłość Charlie i Nate’a. Niech ktoś ich zabiję, proszę. Bo ile można oglądać nastolatki robiące maślane oczy? Jakbym miał na to ochotę to był włączył sobie 90210 i pewnie lepiej by mi się oglądało.

Mimo wszystko jest kilka ciekawych motywów. To jak odciętą prąd mnie nie obchodzi bo tego sensownie wytłumaczyć się nie da. Nie obraziłbym się nawet jakbym na to nie dostał odpowiedzi. Wolałbym, żeby to był serial drogi, podróż po USA i poznawania nowego życia i próba przetrwania w tym niegościnnym środowisku. Do tego jeszcze jakby skupili się na wątku politycznym byłbym wniebowzięty. Nowa republika, okrutny i samozwańczy władca, do tego jakieś pograniczne wojenki, Milicja wyzyskująca obywateli. Takie coś bym chciał oglądać. Na pokazanie degeneracji człowieka szans raczej nie ma. Są za to szanse na flashbacki z przeszłości, w końcu do wypełnienia jest 15 letnia luka. Można dać kilka mylnych wskazówek, trochę śladów, tak żeby człowiek mógł trochę pokombinować. Nie wierzę w poziom Lost, ale wystarczy mi poziom taki bym pamiętał o serialu po wyłączeniu odcinka i napisaniu komentarza. Niby próbowano to zrobić w ostatniej scenie, ale absolutnie nic w niej zaskakującego nie było (motyw znany z Jericho). Jednak ja mam nadzieje, że jeszcze się im uda.

Postacie są na razie znośne. Jest żołnierz, dobry w zabijaniu, który coś tam wie o zaćmieniu. Do tego całkiem nieźle radzi sobie z bronią białą i ma sceptyczne podejście do życia. Twardziel jakiś na pęczki w serialach i filmach. Od czasu do czasu rzuci żartem, ale do rozśmieszania jest grubasek z brodą w okularach i świeżutkiej koszulce AC/DC. Kiedyś pracował w google, teraz zamieniłby swoje miliony na rolkę papieru. Do tego boi się też pszczół. Kolejna klisza, wystarczy choćby wspomnieć nieśmiertelne Lost i Hurleya. Charlie (w serialu wypadła dużo lepiej niż na zwiastunie!) to młoda i niewinna dziewoja, chcąca uratować swojego brata. Widzi w ludziach dobra, ważne są dla niej więzy rodzinne, zakochała się w Natcie członku Milicji, który uratował jej życie i widocznie coś do niej czuje. Mimo, że są po przeciwnych stronach zapewne jest szansa na rozwój uczucia między nimi. Niesamowity pomysł! Nie pamiętał kiedy coś takiego widziałem. Możliwe, że ostatnio tego motywu używał William Szekspir w Romeo i Julia… i jakieś miliony naśladowców…Czy nie da się nic nowego wymyślić?! Sprawę trochę ratują pozostałe dwie postacie – Maggie i kapitan Milicji Tom Neville, w którego wciela się charyzmatyczny Giancarlo Esposito znany choćby jako Gus Fring z Breaking Bad. Ona to macocha Charlie, twarda babka, nieufająca ludziom i przygotowana do życia w dziczy. Podobno lekarka z przeszłości nie zdziwiłbym się jednak gdyby to była wojskowa lekarka. On to bezwzględny i wyrachowany przywódca sił porządkowych, który przetrzymuje Dannego, brata Charlie i poluje na jej wuja. Schemat goni schemat, ale niejeden serial od tego zaczynał i często ze standardowych postaci wycisnął wiele dobrego i zachwycającego. Choćby Community. Liczę też, że dostaniemy co odcinek standardową porcję walki z udziałem wujka i trochę okrucieństwa od Milicji. Byłbym zapomniał – jest też matka Charlie. Podobno zaginęła i nie żyję czyli powróci w połowie sezonu i odegra jakąś kluczową rolę w sprawie tajemnicy. Kolejny standard. Jednak skoro gra ją Elisabeth Mitchella to jestem skłonny wybaczyć takie zagranie.

Daleko mi do zachwytów, ale psów wieszać nie będę. Zapowiada się lajtowa wersja kina drogi w wykonaniu serialowym z wątkami politycznymi i wielką zagadką gdzieś w tle. Pachnie trochę The Walking Dead, da się odczuć zapachy Lost, The Event, Flashforward, Survivors, nawet Jericho się przypomina. Wszystko to okraszone całkiem znośnym settingem z wdzierającą się roślinnością do miast i ładnymi widoczkami (wszystko to oczywiście zbyt sterylne). Niestety brakuje trochę zepsucia i porzucenia ludzkich wartości (jedna mocna scena z niedoszłymi gwałcicielami to za mało) na rzecz woli przetrwania, a to powinien być standard dla seriali post apo. Bo wyłączeni prądu uznaję za apokalipsę dla naszego świata. I taka mała dygresja na koniec – jeśli ktoś oglądał zwiastun z upfrontów to w sumie widział cały odcinek.

OCENA 3/5

Doctor Who S07E02 Dinosaurs on Spaceship

SPOILERY Z CAŁEGO ODCINKA

Kolejny odcinek i kolejna niesamowita przygoda. Taki już urok tego serialu. Tym razem Doktor ląduje na statku z dinozaurami. DINOZAURAMI w kosmosie! Niezwykły pomysł i nie dziwie się że był tak hypowany na długo przed premierą. Może to i trochę zaszkodziło odcinkowi bo poczułem lekki niedosyt, ale i tak bawiłem się doskonale. I to nie dinozaurom należy przypisać główną zasługę. Owszem całkiem nieźle wpasowały się w konwencję seriali, Doktor cieszył się jak dziecko, a Matt Smith robił przy tym cudaczne miny, dostaliśmy kilka fajnych scen akcji (RUN!) w tym pościg i strzelanie, ale to nie one sprawiały mi największa radochę. Również nie fabuła była tutaj najważniejsze – odkrycie co się stało plus kilka bardziej lub mnie przewidywalnych twistów. Najważniejsze były postacie i interakcje między nimi. Zafundowały nam masę śmiechu i kilka naprawdę mocnych scen, ale po kolei.

Odcinek zaczyna się w starożytnym Egipcie gdzie poznajemy królową Nefertiti. Tą Nefertiti, znaną z podręczników historii. I trzeba przyznać, że po raz kolejny udało się w tym serialu wykreować postać historyczną posiadającą ciekawą osobowość. Coś mi się wydaje, że na długą ją zapamiętam tak jak Eliabeth X czy Madame de Pompadour z The Girl in Fireplace. Była intrygująca, wyniosła i mimo wszystko dbająca o innych, ciekawa tego kim jest Doktor, ale też wszystko przyjmująca na wiarę. Idealna towarzyszka. Był też niejaki  John Riddell (Rupert Graves widziany w innym serialu Moffata –  Sherlocku), brytyjski myśliwy, który niedługo przed tą przygoda poznał Doktora. Zawadiacki i traktujący kobiety z wyższością. Ciekawie się go oglądało w relacjach z Amy i Neffy. Trzecim z nowych towarzyszy okazał się ojciec Rorego. Kolejny Pond okazał się podobny do syna, trochę zagubiony w kosmosie, ale dzięki temu zabawny. Na pewno nie zawadzał, a wręcz przeciwnie. Dostarczył dużo humoru i miło by go było jeszcze raz spotkać. Tak jak i wiele innych przed nim również i jego życie zostało odmienione dzięki spotkaniu z Doktorem. Ostatnia jego scena w TARDIS bardzo ładnie zrobiona.

Oczywiście nie mogło zabraknąć Amy i Rorego. Doktor kolejny raz znienacka ich odwiedza.Po kolejnej już dłuższej nieobecności (10 miesięcy). Trochę mnie zaintrygowało ile to już serialowych lat są jego towarzyszami i okazało się, że według internetu to już ponad 10 krzyżyków. I to akurat widać. Wciąż ekscytują się tymi wyprawami, ale też nie traktują ich tak jak kiedyś, raczej nie jest to dla nich już takie zaskoczenie co dawniej. Wciąż jednak dobrze się bawią z Doktorem mimo, że ich życie często jest zagrożone. Nauka nie poszła mimo wszystko w las. Radzą sobie bez Doktora doskonale, Amy skutecznie obsługuje pozaziemski sprzęt, zna się na innych rasach i potrafi przewodzić. Rory rozumie plan Doktora, nie przejmuje się robotami, które trzymają go na muszce i jest po prostu wyluzowany. Wie czego się spodziewać. Wynika też z tego kilka ciekawych scen np. Amy mówiąca do Neffy i Riddell, że nie chcę flirtujących towarzyszy. Patrząc na historię Pondów jest to jeszcze bardziej zabawne. Mniej zabawnie wyszła jednak scena z Doktorem gdzie mówi mu że wciąż na niego czeka i boi się, że on może się kiedyś nie pojawić, a ona dalej będzie czekała. Piękne nawiązanie do Amy jako the girl who waited. Na prawdę ciężko będzie mi się rozstawać z Pondami gdy już do tego dojdzie. Niektórzy narzekają, ze są już nudni, że to nie to co Donna czy Rose, ale dla mnie to są najlepsi towarzysze Doktora i kropka.

Ze względu na tak liczny gang (6 osób) dość szybko doszło to rozdzielenia podróżujących. Amy, Riddell i Nefertiti odkrywali tajemnice statku. Okazało się, że jest on pochodzenia Siluriańskiego czyli dobrze nam znanych homo reptalis z The Hungry Earth/Cold Blood i został zaprojektowany jako arka z najcenniejszymi gatunkami. (Szkoda tylko, że nie było nawiązania do starych odcinków, Doktor mógł np. powiedzieć co słychać u Madame Vastry z A Good Man Goes to War.) Niestety stało się coś strasznego przez co wszyscy sylurianie zginęli. Co? Tego dowiaduje się Doktor wraz z Rorym i Braianem. Mianowicie zostali oni wybici przez pozbawionego skrupułów handlarza żywym towarem. Doktor musi mu pomóc, ale jak wiemy na groźby nie reaguje zbyt dobrze. Przez co Salomon kończy tak jak kończy. Warto też wspomnieć o niezbyt inteligentnych droidach, które schwytały naszych bohaterów. Strasznie przypominają te z nowej trylogii Star Wars.

Koniec Salomona po raz kolejny w tym sezonie i nie pierwszy raz w serialu pokazuje, że Doktor potrafi być okrutny. Owszem w walce po stronie o dobra, może i ma rację, ale jego postawa czasem może przerazić. Nie musiał on zabijać handlarza, ale widział że nie zasługuje on na życie dlatego też nie uratował go. Intryguje mnie strasznie jak Jedenasty Doktor wyewoluuje w tym sezonie. Zapowiada się, że będzie mrocznie, że w pewnym momencie może przesadzić i zrobić coś strasznego. Oczywiście jeśli nie będzie miał towarzyszy, którzy będą go wstrzymywać. Ja liczę na emocjonalną podróż. Chciałbym zobaczyć wahającego się Doktora, nie wiedzącego co czyni, trochę zagubione dziecko próbujące naprawić sprawy, ale też mszczące się za jakieś prawdziwe okrucieństwo. Tutaj było ludobójstwo i piractwo. Wystarczyło, żeby Doktor skazał na śmierć. Do czego jest jeszcze zdolny?

Mam jedno zastrzeżenie do odcinka, które mnie trochę dziwi bo rzadko kiedy uważam coś takiego za wadę. Moim zdaniem akcja toczyła się w zbyt szybkim tempie. Początek to błyskawiczne zebranie drużyny, potem uciekanie przed dinozaurami, rozdzielenie się, kolejna akcja i ucieczka, znowu akcja, znowu ucieczka, dramatyczna walka o przeżycie. Wszystko to za szybko. Brakowało chwili wytchnienia. Takie czepianie się na siłę, ale co tam. Mogę w końcu jestem u siebie. Za tydzień (tzn w przyszłym odcinku, który już został wyemitowany) Doktor zawita na Dziki Zachód. Nie mogę się doczekać by zobaczyć Amy z rewolwerem, cyborga – rewolwerowca i Bena Bowdera.

OCENA 5/5

Doctor Who S07E01 Asylum of the Daleks

SPOILERY Z CAŁEGO ODCINKA

Uwielbiam ten serial, a jego powrót to dla mnie małe święto. Odkąd odcinek wylądował na moim dysku co chwila patrzyłem czy są napisy. I się w końcu doczekałem. To było długie czekanie, ale warte. Zresztą co to jest parę dni skoro od ostatniego regularnego odcinka minął niemal rok. Zdecydowanie za długo. Jednak oczekiwanie było tego warte bo dostaliśmy wspaniały początek serii. Może nie było takich epickich momentów jak w The Impossible Astronaut lub The Eleventh Hour ale odcinek nie dość, że zachwycił to jeszcze istotnie wpłynął na dalszą część sezonu czy może raczej historię Jedenastego.

Pierw jednak małe narzekanie. Chodzi o Amy i Rorego – jak to się rozstali?! Niby zostało to wyjaśnione w Ponds Life, ale mnie to nie przekonuje. Miłość między nimi to najlepsze love story w Doktorze na przestrzeni tych 7 lat, a oni na początku sezonu podpisują papiery rozwodowe? Coś tu jest nie tak. Oczywiście wszystko się wyjaśniło na końcu odcinka w wzruszającej scenie, ale niesmak pozostał. Bo on na nią czekał 2000 lat, ona go rzuca z miłości, on umiera niejednokrotnie i nagle przychodzi im do głowy, że rozwód to najlepsze co może ich spotkać? Nie kupuje tego.

Jednak dalej i trochę wcześniej było tylko lepiej. Na początku zniszczona planeta Daleków  z pięknymi efektami specjalnymi. I złapany Doktor. Owszem kolejne naciągane, bo przecież Doktor nie mógł od tak się złapać… ale lecimy dalej. Doktor razem z Amy i Rorym (bo Doktor potrzebuje towarzyszy!) lądują przed Parlamentem Daleków! Otoczeni przez setki blaszaków krzyczących „extermi….” nie krzyczały co innego. Chciały pomocy. Daleki poprosiły o pomoc Predatora. Dość niecodzienne posunięcie. Doktor jednak nie miał wyboru i ruszył na Ayslum Daleków miejsce zsyłek niepełnosprawnych sztuk. Tutaj też dostaliśmy wspaniałą rozmowę z Dalekami o pięknie i nienawiści. O tym co napędza Daleki. Szkoda tylko, że nie było jakiegoś monologu na miarę tego z The Big Bang. Potem jeszcze dojdzie do tego miłość jako sposób walki z nimi. I tutaj w kontekście całego odcinka Daleki można traktować jako przykład odczłowieczenia. Ludzi pozbawionych miłości zdolnych tylko do niszczenia. Jedna nie ma co popadać zbytnio w interpretacje. Doctor Who to przede wszystkim serial przygodowy.

Przygody oczywiście nie zabrakło w tym odcinku. Było dużo biegania, trochę wybuchów i jeszcze więcej dramatyzmu. Amy zmieniająca się w Daleka to trochę przesada. Wiadomo przecież było, że do tego nie dopuszczą. Już prędzej by zabili Rorego. Znowu. Jednak ten wątek przemiany idealnie wpasował się w to co miało nadejście. Była to strzelba, która wystrzeliła z zupełnie niespodziewanego miejsca. Chodzi o „nową towarzyszkę” Doktora. Przed premierą S07 zapowiedziano, że pojawi się w christmas special, ku wielkiemu zaskoczeniu mogliśmy ją zobaczyć już teraz. Słodka, dziewczyna z przyszłości, trochę szalona i uzdolniona technicznie. Dziewczyna, którą można od razu polubić. Fajnie się przedrzeźniała z Doktorem, z Rorym też miała całkiem miłą scenę, a raczej rozmowę. Rzucała żartami, że aż miło. I gdy już Doktor miał ją uratować okazało się, że to Dalek. Dziewczynę zmieniono w Daleka, ale jakimś cudem została jej osobowość. To było dość szokujące, ale były przesłanki przez cały odcinek. Doktorowi od początku coś nie pasowało. Mi tak samo bo Doktor miał za dużo pytań. Jednak skoro miała to być nowa towarzyszka to stwierdziłem, że Doktor ją odnajdzie, uratuje i spotkają się ponownie w grudniu. Nic z tego. Dalek został i najprawdopodobniej został unicestwiony. Czy w takim razie Doktor spotka jej wcześniejszą wersję? Czy potem będzie próbował zmienić timeline żeby ją uratować znając jej tragiczną przyszłość? Może to będzie jej siostra bliźniaczka (ta się przedstawiła Oswin Oswald, a gdzie indziej spotkałem się, że Jenna-Louise Coleman ma zagrać Clare Oswin)? Zdecydowanie szykuje się ciekawa opowieść. Pytanie jest tez czy Amy odegra w tym jakąś rolę i czy Pondowie będą jeszcze wtedy w serialu. Szczerze mówiąc to nie chcę żeby nas opuszczali bo jak już nie raz pisałem to są najlepsi towarzysze Doktora. Może się komuś narażę, ale Rose się chowa i nawet Donna jest za nimi w moim prywatnym rankingu. I jeszcze jedno a propos mojej analizy Daleka w odniesienie do Oswain – dobrego człowieka nie da się do końca zamienić w Daleka i wyprać ze wszystkich emocji. Jakaś cząstka ludzka zawsze zostanie. Dobry człowiek nie zostanie zmieniony w złym towarzystwie.

Ważnym wydarzeniem z perspektywy dalszej historii Jedenastego jest ostatnie dokonane Oswin czyli wymazanie Doktora z systemów Daleków. Teraz nie zdają sobie sprawy z jego istnienia, a należy sobie też przypomnieć że Doktor sfabrykował własną śmierć czyli obecnie będzie działał zupełnie niezauważenie. Ta, jasne. Znamienne jest też to, że Daleki pytają Doctor Who? Pytanie stare jak świat, nawet to się robi nudne, ale czy Dalekowie się tym zainteresują? Czy najwięksi wrogowie Doktora będą próbowali zgłębić najstarsze pytanie wszechświata? Jak będą działać nie wiedząc, że Doktor istnieje? Staną się bardziej agresywni czy może odwrotnie? Czy odegrają jakąś role na podczas upadku Jedenastego na Polach Trenzeloru czy odejdą na dobre? Czy zadziałało to też na Czarnego Daleka bo jakoś nie widziałem go w tym Parlamencie.

Z pozostałych scen warte zapamiętania momenty – Amy robiąca za modelką. Uwielbiam Karen Gillan więc to była dla mnie cudowna scena. Jak zwykle wzruszająca scena pojednania między Pondami. Zagubiony Rory jak bawił się Dalekiem. Amy analizująca Doktora. Bezsensowne pytanie Rorego bo wszystkie sensowne zostały już zadane. Ucieczka z Alaski. It’s a trap Doktora. Doktor opowiadający jak grał na trójkącie w operze Carmen. Oswin mówiąca na Doktora i Rorego Podbródek i Nos. Motyw z jajkami i Rory niewiedzący, że Dalek chce powiedzieć exterminate. Każde nazwanie Dotkora Predatorem i opowieść o minionych bitwach. Rory cieszący się z powrotu do Amy. Było tego sporo, ale jak pisałem na początku niestety nic epickiego. Jednak sezon się dopiero zaczął i będą jeszcze okazje. Choćby odcinek Neila Gaimana. Nie wiem o czym będzie, ale wiem że będzie co najmniej tak dobry jak nagrodzone Hugo Doctor’s Wife.

Jakie minusy? Brak River. Stęskniłem się za nią, każdą jej wersją i nie mogę się doczekać kiedy wróci, na pewno nie za tydzień. Za tydzień DINOSAURS ON THE SPACESHIP!

OCENA 5/5. I zapewne tak będzie przez cały sezon.

Continuum S01

Jestem rozczarowany i to mocno. Pierwszy odcinek zrobił mi dobrze i byłem pełen dobrych myśli o przyszłości serialu, oczekiwałem przyzwoitego sci-fi ba zadowoliłbym się nawet tylko dobrym bo w końcu mamy ich poważny niedobór w serialowym krwiobiegu. Niestety nic z tego. Dostaliśmy kolejny procedural, który udaje że jest czymś więcej i ma pewne elementy science fiction. Nie jest tragicznie, niektórym ludziom się podoba i go zachwalają ja się zawiodłem i dlatego się tutaj wyżalę. Będzie też trochę zalet, ale tylko trochę.

Co najbardziej nie zagrało? Opowieść albowiem nie poświęcono jej należytej uwagi. W serialach kryminalnych mi to tak nie przeszkadza, niech sobie łapią przestępcę co tydzień, a coś ważnego niech się przejawia co parę odcinków. Tutaj jednak jest to niewybaczalne. Oczekuje zgrabnej historii, wykorzystania potencjału postaci i nowo wykreowanego świata. W Continuum średnio sobie z tym dano radę. W pierwszym odcinku nakreślono zarys fabuły – Kiera protektorka z przyszłości cofa się do naszych czasów wraz z grupką terrorystów. Oni walczą o zmianę przyszłości ona o zachowanie status quo. I tak sobie walczą przez dziesięć odcinków pierwszego sezonu. No prawie bo w międzyczasie ona zajmuje się sprawami z którymi poradziłby sobie przeciętny policjant, a oni znikają. Niestety nie ma ciągłości opowieści, nie widać żeby ona zmierzała do jakiegoś konkretnego punktu. Owszem są dobre odcinki jak z uwięzieniem na farmie, ale często ich punktem zapalnym jest przypadkowość. Jednak jeśli już terroryści działają według swojego planu chcą coś zmienić to serial wciąga i pokazuje, że ma potencjał. Tylko w większości niewykorzystywany. Jest lepiej niż w przypadku Alcatraz, ale to wcale nie usprawiedliwia Continuum. Najgorsze jest jednak to, że podczas cliffhangeru sezonu nie ma nic odkrywczego. Mieli za szokować, a tak na prawdę już podczas pilota miałem wrażenie i były przesłanki, że to tak się potoczy. Niezbyt umiejętnie łączono też flashbacki z przyszłości (brzmi idiotycznie, ale właśnie o to chodzi) z fabułą odcinków. Niby miało to jakieś odzwierciedlenie, była klamra otwierająca i zamykająca epizod, ale co z tego skoro mało co wnosiło to do wiedzy o bohaterach i świecie. Lost z ich przebłyskami chyba nigdy nie zostanie doścignięty.

Postacie to kolejna rzecz, która mnie poważnie rozczarowała. Kira na początku intrygowała by potem zacząć irytować. Owszem nie od początku się przystosowała do naszego świata, ciekawie się oglądało jak uczyła się jeździć samochodem czy używać komórki, ale potem doskonale wtopiła się w współczesność. Zdarzały się jej błędy, ale w zamierzeniu miały być elementem komicznym co na dłuższą metę irytowała. Niestety myliłem się też co do wątku romansowego. Pojawił się i ten, a co najgorsze został przedstawiony mało przekonująco. Brakowało mi u niej konfliktu wewnętrznego, niezdecydowania, wahania czy walczy po dobrej stronie. Praktycznie przez cały sezon to ta sama postać, która chcę wrócić do domu i walczyć z terrorystami. Jej partner również niczym szczególnym się nie wyróżnia. Twardy policjant, radzący sobie w każdej sytuacji, czasem będący przeszkodą niż pomocą. Bohater papierowy, jest bo jest, jakby zginął serial by wiele nie stracił, a może i zyskał. O wiele ciekawiej od niego wypadają postacie drugoplanowe z komisariatu – sprytna informatyczka co zawsze rozbawi i charyzmatyczny szef policji. Jednak to terroryści grają pierwsze skrzypce i to ich najciekawiej się ogląda. Na początku jak radzą sobie bez swojego szefa, a potem jak zaczynają walkę. Która jednak nie jest tak efektowna jak bym tego chciał. Jednak to wtedy gdy oni przejmują inicjatywę robi się najciekawiej. Każde z nich odmiennie się zachowuje, wierzy w swoje ideały i są gotowi walczyć za sprawę. Jest też buntownik, który próbuje odnaleźć się w nowym świecie na własnych warunkach. Może też poznać genezę ich przywódcy, a finałowy odcinek sporo namieszał w ich strukturach. To oni są główną siłą napędową serialu. Jest też, Alec czyli dobry duszek Kiery, który niestrudzenie służy pomocą ze swojej szopy. Autentycznie się go lubi od pierwszych chwil i mam nadzieje, że wykorzystają jego postać w przyszłości. mam tyko jedno zastrzeżenie – wszystko mu się udaje. Złoty chłopiec w mig pojmuje technologię przyszłości. Za bardzo mi to przypomina naukowców z Stargate. O ile tam mieściło się to w ramach konwencji tak tutaj w z pozoru realistycznym świecie jest to trochę naiwne.

Kolejny zarzut jest do wykreowanego świata. Tyczy się on większości filmów i seriali, ale tutaj za bardzo mi się to rzucało w oczy. Niby walka idzie o losy planety, a akcja toczy się tylko w Kanadzie. Walka nie ma ogólnoświatowego zasięgu, a ma miejsce tylko, przy całym moim szacunku dla Kanadyjczyków, na peryferiach. Nie mogę sobie wyobrazić żeby największe zmiany w naszym społeczeństwie dokonały się właśnie tam. Na przestrzeni całego sezonu o przyszłości dowiadujemy się tylko trochę więcej niż w pilocie. Kiera wykorzystuje futurystyczną technologię, ma swój bajerancki kombinezon i bezpośrednią komunikację z Alecem i jest to efektowne. Jednak mało tego i nie licząc paru wyjątków nie robią one wrażenia.

Serial ten trochę mnie zadziwia. Z jednej strony głupimi dialogami, naiwnym rozwianiem niektórych wątków czy zbytnie popuszczanie wyobraźni przez scenarzystów (wątek z grami i programowanym mózgiem – żenada). Z drugiej ciekawie przedstawiono paradoks dziadka i inne problemy związane z podróżami w czasie. Czy powinno się zmienić przyszłość jeśli ma się taką możliwość? Czy śmierć babki wpłynie na moje obecne ja? Czy jest możliwość powrotu do swojej przyszłości czy świat będzie już zmieniony przez nasze dokonania? Czy jesteśmy w stanie coś zmienić czy nasze wysiłki doprowadzą do dobrze znanej rzeczywistości. Trudne tematy, które nadzwyczaj udanie są tutaj rozwinięte. Może i nie rewolucyjnie, ale to całkiem dobra rzemieślnicza robota i ten aspekt serialu na pewno będę miło wspominał.

Muszę też pochwalić finałowy epizod. Pisałem, że cliffhanger był przewidywalny, ale już całość była dość emocjonująca. Ważne wydarzenia dla przyszłości ma się rozegrać (czemu tylko nie próbowano budować napięcia przez cały sezon?! odliczanie na pewno by pomogło), a Kiera będzie chciała w tym wziąć udział. Mamy piękna klamrę, symboliczne przekazanie pałeczki i rozpoczęcie kilku ciekawych wątków które m.in. zbliżenie teraźniejszości z przyszłością.  Jest też pewien smutny wątek za który muszę pochwalić scenarzystów. Chyba najlepszy motyw całego serialu.

Na końcu sezonu liczyłem trochę, że w finale dostaniemy przeskok w czasie o jakieś 5 lat. Aż się o to prosiła żeby ten sezon potraktować jako wstęp służący przedstawieniu postaci i położeniu podwalin, a dalszą część jako rozwinięcie z zaczątkami Sadtechu i widocznymi zmianami w strukturze świata. Dodać kilka wątków politycznych i jeszcze bardziej rozwinąć motyw Liber8. Niestety jeszcze do tego nie doszło i przy obecnym tempie mam obawy, że jeszcze może to trochę potrwać. Chyba, że zostaniemy pozytywnie zaskoczeni.

W jednej z finałowych scen pojawia się książka, która ma ukształtować przyszłego przywódcę rewolucji. Jest to Opowieść o dwóch miastach Charlsa Dickensa. Tytuł kiedyś obił mi się o uszy nie znałem jednak szczegółów, ale jako że zawsze chcę wiedzieć więcej to przeczytałem notatkę z Wikipedii. I w sumie założenia w przypadku Continuum są podobne. Obraz przyszłości jako przestroga, która powinna wpłynąć na bohaterów, którzy są w stanie(?) zmienić świat. Terroryści czy raczej rewolucjoniści nie są tutaj tylko krytykowani. Wiemy, że źle robią, ale cel mają szczytny. Kolejny raz muszę napisać, że to właśnie ci źli zostali dużo ciekawiej i głębiej przedstawieni niż prawi bohaterzy.

Jak to wszystko prezentuje się od strony technicznej? Całkiem znośnie. Efekty specjalne są lepsze i mniej plastikowe niż w V, urządzenia z przyszłości nie przypominają tanich chińskich zabawek i przez większość czasu wszystko sprawia wrażenie solidnie wykonanego. Zdarzają się wpadki, ale nie są one mocno irytujące. Wszystkie walki i strzelanie do siebie też całkiem zgrabnie zostało zmontowane. Umiejętnie używany slow motion również cieszy. Od strony aktorskiej jest już trochę gorzej. Rachel Nichols jako Kiera męczy, a przeważająca większość zaledwie poprawnie odgrywa swoje postacie. Na szczęście jest charyzmatyczny Kagame, którego zwykle ogląda się z przyjemnością. Wciela się w niego Tony Amendola czyli Bry’tac z Stargate SG-1. I nie jest to jedyny aktor ze świata Gwiezdnych wrót który się pojawia. Mamy jeszcze Jennifer Spence, Lexe Doing (ale pięknie się starzeje!) i kilku aktorów drugoplanowych z innych znanych produkcji sci-fi m.in. Tahmoh Penikett.

Czy polecam serial? Nie… nie chcę żebyście mieli do mnie pretensje. Fani spragnieni sci-fi na pewno już obejrzeli, a ci co jeszcze się wahają mogą zaryzykować bo jest szansa że w S02 sporo się zmieni jeśli scenarzyści nie pokpią sprawy. Jeśli jednak nie podobał wam się pilot nie oglądajcie dalej. Przyszłość sci-fi o dziwo zapowiada się nadzwyczaj interesująca i całkiem możliwe, że jest szansa na renesans gatunku. Dwa seriale dziejące się w kosmosie od Syfy (w tym jeden od Bryana Fullera!), Incursion od twórcy Spartacusa, Blood and Chrome i kolejne plotki o telewizyjnym Star Treku. Jeśli choć jedna z tych produkcji dostanie zamówienie to Continuum będzie jedynie średnio smakowita przystawką. Na danie główne musimy jeszcze poczekać.

Ilość odcinków – 10

OCENA 3/5

The Good Wife S01

„We women stay in the shadows, we smile, we comfort, we nurse, but we’re always there. You are a good woman, Alicia.”

The Good Wife czy Idealna żona? Który tytuł jest bardziej adekwatny? Mamy tutaj do czynienia z serialem tylko dobrym niczym nie wyróżniającym się z tłumu dziesiątek przeciętnych produkcji czy może jest to serial ponadczasowy, gdzie wszystko perfekcyjnie zagrało i wciąga on od pierwszych do ostatnich minut zmuszając do włączania odcinka po odcinku? Odpowiedź jest banalna – tytuł powinien brzmieć Bardzo dobra żona. Z pewnością TGW jest serialem innym od masowej papki którą dostajemy od stacji ogólnodostępnych. Ma w sobie coś z kablówkowych produkcji – ponadprzeciętne aktorstwo i poruszanie ciężkich tematów, które najczęściej na CBS są przemilczane. Oczywiście to wciąż serial proceduralny, ale to ten nowy typ tych seriali, godny XXI wieku z przewijającym się wątkiem przewodnim i rozwijającymi się postaciami. Z cała pewnością to produkcja godna polecenia. Jednak jeśli nie lubisz seriali prawniczych to z pewnością i ten ci się nie spodoba chociaż kto wie w końcu to nie sądowe potyczki są tutaj najważniejsze tylko historie bohaterów.

Na początek troszkę krytyki. Nie podoba mi się intro, a raczej jego brak. Uwielbiam klimatyczne wprowadzenie do serialu lub nawet dobrze zmontowany klip z starymi scenami. To pierwsze genialnie wyszło w The Wire lub True Blood (I Wanna Do Bad Things With You!), a to drugie choćby w Buffy. Niestety tutaj wkradła się tak nie lubiana przeze mnie moda z kilkusekundową migawką w czarno – białym stylu z tytułem serialu. O ile jeszcze w Lost była to klimatyczna tak tutaj jest no cóż nijakiej. Nie jest to wada serialu tylko kwestia gustu niektórzy nawet będą zadowoleni bo nie będą musieli bawić się w przewijanie. I jeszcze mała ciekawostka – czołówka zazwyczaj się pojawia po jakiś 10 minutach czyli tak w ponad 1/4 odcinka. I to tyle byłoby co do moich zastrzeżeń teraz mogę przejść do chwalenia.

O fabule i historii rozpisywać się nie mam zamiaru. Jest żona, zostaje ona zdradzona, wpływowy mąż zostaje uwikłany w seks – skandal, idzie do więzienia, a ona wraca po kilkunastu latach przerwy do praktykowania zawodu jako młodszy współpracownik. Musi zasłużyć na pracę pomagając przy sprawach, a jeśli nie da z siebie wszystkiego zostanie zwolniona. Sprawa trochę się komplikuje bo jednym z jej szefów jest znajomy ze studiów. Pomysł prosty, ale dalsza część historii została poprowadzona perfekcyjnie (i używam tutaj tego słowa z pełną premedytacją). Początkowe trudności z ponownym odnalezieniem się w roli prawnika, rywalizacja w biurze i na sali sądowej, utrzymujące się napięcie między Alicją i Willem czy radzenie sobie ze skandalem. Do tego są jeszcze historię innych bohaterów – próba rehabilitacji (zarówno w oczach żony i opinii publicznej) niewiernego męża oraz jego walka o powrót do polityki, kłopoty w firmie czy romanse innych bohaterów. Najważniejsze, że historia wciąga, po zobaczeniu napisów końcowych od razu ma się ochoty włączyć następny epizod. Na szczęście nie miałem wrażenie, że wątki są strasznie przeciągane, „show must go on” jak to mówił klasyk i dlatego nie ma miejsca na nudę. Wszystko to zostało pokazane z odpowiednim wyczuciem, nie mamy wrażenie że jest to nachalne. Scenarzyści wiedzą też kiedy użyć humoru. Nie ma go dużo, ale odpowiednio rozładowuje napięcie. Czasem jednak mam wrażenie, że niektóre zachowania są przerysowane, ale to akurat celowe zagranie, by podkreślić indywidualność postaci. Sprawdza się znakomicie.

A bohaterowie się indywidualni i to widać już od pierwszego odcinka a potem ich charaktery jeszcze bardziej nabierają złożoności. Alicja to tytułowa dobra żona, stojąca u boku męża mimo skandalu z czasem się zmienia. Nie jest pewna czy wciąż go kocha, ale dalej jej na nim zależy. Pomaga mu, ale nie jest w stanie ponownie zaufać. Jest też rozdarta między uczuciami do swojego pracodawcy (odwzajemnionymi), a przysięgą małżeńską. Peter, czyli mąż, to dobry człowiek, chcę zmienić świat na lepszy, ale dokonuje kilku złych wyborów, które się na nim mszczą. Był bardzo dobrym prokuratorem okręgowym i postanawia odzyskać swoją dawną prace i nie zawaha się skorzystać przy tym z szantażu. Will również jest rozdarty – jako szef firmy musi podejmować obiektywne decyzje, a to jest trudne ze względu na jego uczucie do Alicji. Jest jeszcze Kalinda, Diane, Jackie i dzieci tytułowej bohaterki. Każde z nich jest charakterystyczne, podejmuje własne decyzję, które potem mają konsekwencję w przyszłości. Co dziwne, wątki dzieci nie denerwuje jak to jest w wielu innych serialach. Każdy z bohaterów ma też charakterystyczny styl ubierania i zachowania. Aktorzy idealnie wcielają się w swoje postacie co zostało zauważone przez krytyków i serial dostał kilka nominacji i nagród dla aktorów m.in. Julianna Margulies zgarnęła Złotego Globa.

Podoba mi się to, że Alicja jest często tylko małym trybikiem podczas toczących się spraw. Nie zawsze odgrywa ona kluczową rolę w procesie czasem tylko nieznacznie pomaga lub nawet zajmuje się prywatnymi sprawami. Proces i dochodzenie (bo ono odgrywa równie ważną rolę) czasem dzieją się obok niej. Co ciekawe postacie sędziów i innych prawników wracają mimo, że zmieniają się sprawy. Ma się wrażenie, że podczas procesu nie chodzi by obronić klienta, a pokonać starego wroga. Świat prawniczy jest tu swoistym ekosystemem, wszyscy się znają, ludzie wiszą sobie przysługi, a działanie w jednym procesie wpływa często na inny. Jest zachowana pewna ciągłość przez co nie ma się tego wrażenia znanego z innych procedurali że niektóre odcinki można by pominąć. Tutaj lepiej oglądać wszystkie, a potem cieszyć się powrotami znanych i charakterystycznych postaci.

Czym jednak byłby serial prawniczy bez dobrych spraw? Zapewne tanią obyczajówką, ale tutaj nam to nie grozi. Sprawy są przeważnie wciągające, czasem są odbiciem tego co dzieje się u bohaterów, a czasem mają nimi wstrząsnąć i zmusić do zastanowienia. Nic tutaj nie jest czarne albo białe i postacie nie raz staną przed trudnymi wyborami moralnymi. Zdradzić tajemnicę klienta? Czy mogę bronić domniemanego mordercy? Wziąć szefa mafii na swojego klienta? To tylko przykładowe pytania. Co ciekawe sprawy nie zawsze są wygrywane, trzeba umieć się też pogodzić z porażką. Czasem też bohaterowie przegrają, ale moralnie. Nie ma tutaj zawsze łatwych rozwiązań co jest ogromną zaletą tego serialu. Scenarzyści nie boją się też eksperymentować i często zdarzą się odchylenia od schematycznych odcinków (czyli trochę domu, trochę akcji w firmie, sala sądowa, trochę śledztwa oraz problemów innych bohaterów). Sprawa z punktu widzenia ławników? Rozprawa w szpitalu? Czemu nie.

Czas na litanie do wszystkich świętych znaczy się aktorów drugoplanowych. Mamy tutaj prawdziwy wysyp znanych twarzy. Więc sobie trochę powyliczam. Jeśli jednak kogoś nie interesuje kogo ogląda i czy go gdzieś kiedyś widział to niech skoczy do ostatniego akapitu. Titus Welliver czyli Men in Black z Lost lub Jimmy O’Phelan z Sons of Anarchy znowu wcielił się w stosunkowo czarny charakter i znowu dał radę kradnąc sceny z swoim udziałem. Denis O’Hare (Rusel z True Blood) jak zwykle perfekcyjny. Joe Morton z Eureki gra zupełnie inną rolę i znowu bardzo dobrze sobie radzi. Martha Plimpton jako adwokat wykorzystujący swoją ciążę czy małe dziecko jest znakomita. Jill Flint (Royal Pains) jako agentka FBI radzi sobie dużo lepiej niż w serialu o lekarzach, w którym widziałem ją wcześniej. Dylan Baker (Kings, Political Animals) w roli demonicznego Colina Sweeneya to chyba najlepszy występ gościnny, mistrzostwo. Mamie Gummer zagrała w jednym odcinku, dużo czasu nie dostała i gdyby nie to że w przyszłym sezonie zagra główną rolę w Emily Owens MD pewnie bym nie odnotował jej występu tak mogę napisać że całkiem nieźle się spisała. Dwójka z The Wire – Sonja Sohn (Kima) i Gbenga Akinnagbe (Chris) jako pastor. Carrie Preston (Arlene z True Blood) jako roztargniona prawniczka mająca problemy z komputerami. Amy Acker w finałowym odcinku. I w końcu Alan Cumming jako Eli Gold kierownik kampanii Petera. Najciekawsza postać ze wszystkich, która w przyszłym sezonie ma stać się stałym członkiem obsady. Bogato, prawda? I to tylko ci, których znam.

Obecnie emitowane są trzy liczące się seriale prawnicze – The Good Wife, Suits i Damages. Franklin & Bash pomijam bo nie zdobył on takiej popularności jak pozostałe. Jak w tej grupce prezentuje się TGW? Gdzieś pomiędzy serialem od USA Network i FX. Jest humor jest trochę luźniejszego klimatu, ale serial nie boij się poruszać trudnych spraw. Fabuła jest ciekawsza i bardziej dojrzała niż W garniturach. Jest wciągająco, a to powinno być wystarczającą rekomendacją.

OCENA 5-/5

Friday Night Lights S03 Sięgając po marzenia

Clear Eyes, Full Hearts, Can’t Lose!

To już oficjalne – druga seria była wypadkiem przy pracy, wpadką o której trzeba jak najszybciej zapomnieć. Trzeci sezon udowodnił nam, że Friday Night Lights uczy się na swoich błędów, nie powtarza ich i ponownie daje to co pokochałem w pierwszym roku serialu. Mianowicie rozterki i problemy bohaterów w starcia z codziennością. Codziennością która może się przytrafić każdemu z nas. No może nie każdemu, ale z pewnością mieszkańcowi teksańskiej mieściny. Nie ma już handlarzy narkotyków, ukrywania morderstw czy bezsensownych wątków religijnych. Jest normalność, idealne połączenie serialowej narracji z szarą rzeczywistością. Wszystko to okraszone przepięknym duchem sportowej rywalizacji i emocjami na stadionie. Krótko – jest perfekcyjnie w każdym calu.

Jeśli miałbym zdefiniować ten sezon to jest to pogoń za marzeniami. Część udaje się zrealizować, cześć bohaterów się zawiedzie, nie raz będą rezygnować, ale też wstaną z kolan i będą szli dalej z podniesioną głową. Niektóre cele są z pozoru nieosiągalne ale hart ducha i wola walki pozwala je zrealizować. Nie mówię tu tyko o tych sportowych marzeniach, ale o takich jak chęć zdania na wymożoną uczelnię. Mimo, że wszystko jest przeciw tobie możesz to osiągnąć. Mimo, że jesteś przykóty do wózka inwalidzkiego pokazujesz że można walczyć i zwyciężyć mimo tych chwil zwątpienie. To jest cudowne w tym seriale pokazuje on niezłomną wolę walki i wiarę w człowieka. Nie ma rzeczy niemożliwych są tylko rzeczy trudne do osiągnięcia. Nie wszystkim się udaje, ale można sie wyrwać ze swoich ograniczeń i osiągnąć coś co wszyscy ci mówili że jest niemożliwe. Trzeba też godzić się z porażką i wierzyć że to nie koniec, dopiero początek czegoś nowego.

Piękne jest też to jak oddano życie Taylorów. To jest przykładna i kochająca się rodzina. Owszem córka jest zbuntowana, ale to nastolatka w której buzują hormony. Kłócą się czasem o rzeczy błahe, czasem nie zgadzają się co zrobić z Julie, ale zawsze się godzą. Są dla siebie wsparciem mimo, że ich praca ze sobą czasem koliduje, potrafią dojść do kompromisu i podjąć trudne decyzję. Jest to rodzina jaką każdy chciałby mieć za sąsiadów. Gdy twój ojciec trafi do aresztu zaopiekują się tobą, wspomogą cię gdy będziesz popełniał ze wybory, a nawet będą cie w nich wspierać bo wiedzą że to twoja decyzja. To jest przykładowa serialowa rodzina, którą będę stawiał za wzór. Nie w głowie im romanse czy kłamstwa, mówią sobie o wszystkim, a najlepiej wypadają te sceny gdy są w sypialni i po prostu tulą się do siebie. Czasem nic nie mówią, czasem jedno prowadzi monolog, a drugie go słucha. Stanowią dla siebie oparcie i to jest w nich takie piękne.

Mimo, że Taylorowie są kręgosłupem tego serialu, w okół nich egzystują inne postacie których rola nie została wcale ograniczona czy zmarginalizowana. Wręcz przeciwnie. Każda z nich się rozwija i zmienia. Smash i Jason muszą stawić czoło konsekwencją swoich czynów z poprzedniej serii, niektóre związki kwitną inne się kończą, są rozstanie i powroty. Jak w życiu. Niektórzy są dla siebie przeznaczeni, inni nadal szukają tej/tego jedynej/jedynego. Zdają też sobie sprawę, że to ich ostatni rok, że za rok wkraczają w dorosłe życie i nic nie będzie takie same. Pojawiają się też nowe postacie, które wpływają na starych bohaterów. Dawno nie widziana matka może być zarówno podporą jak i powodem do zmartwień. Nowy członek drużyny może być sporym wzmocnieniem, ale też utrapieniem dla niektórych jej członów. Nowi ludzie to nowe możliwości i zagrożenia. Posiadają swoje zalety i wady i nigdy nie wiadomo co weźmie górę. Jak w życiu.

Nie mogę wyjść z podziwu jak oddano chemie między bohaterami. O Tami i Ericu już pisałem. Da się to też odczuć na przykładzie innych par. Widać, że Tim i Billy to bracia, nieustannie się kłócą, ale też wspierają się i myślą podobnie. Layla i Tim to dwa przeciwieństwa, ale ich związek został doskonale urzeczywistniony. Tak samo Tyra i Landry. Nie są już tacy mdli jak w poprzedniej serii, teraz są konsekwencje tego związku, a może raczej relacji z pięknym zwieńczeniem pod koniec sezonu. Każda interakcja między bohaterami jest racjonalna, nie ma się wrażenia „ale czemu? przecież to nie powinno się zdarzyć! on by inaczej zareagował! „Wszystko jest przemyślane i nie ma zbędnych scen. Nawet z pozoru mało znacząca rozmowa czy zainteresowanie mogą przynieść konsekwencję w przyszłości. Moimi ulubieńcami są Matt i Jules czyli córka trenera i jego rozgrywający. Wiele przeszli od pierwszego spotkania i teraz w końcu dojrzali do siebie. Ich pojednanie zostało pokazane w cudowny sposób (przepraszam za tyle superlatyw, ale nic nie poradzę że chwalę serial jak mam taką możliwość). Nieznaczne gesty, krępujące rozmowy czy uśmiechy. Ich związek jest czymś normalnym ponieważ do siebie pasują.

Jaki jest wątek sezonu? Taki jak dwóch poprzednich – wygrać mistrzostwo stanu Teksas. I taki zapewne będzie dwóch ostatnich. Oczywiście mecze są emocjonujące, nigdy nie wie się kto wygra bo nasi nie zawsze grają idealnie, nie wiadomo kto zostanie bohaterem i jak zakończy się obecne starcie. Czasem przeszkadzają sędziowie, czasem pogoda, czasem własne słabości. Jednak sport jest tylko tłem, pretekstem żeby zgromadzić tych wszystkich pełnych człowieczeństwa bohaterów. Ktoś kiedyś napisał, że równie dobrze zamiast futbolu mógłby to być serial o drużynie badmintonowej i byłby równie wspaniały. I coś w tym jest. Najważniejsi są tutaj bohaterowie, a nie spektakularna fabuła pełna tajemnicy i zwrotów akcji.

Nie można też zapomnieć o tym niepowtarzalnym klimacie małego miasteczka w Teksasie. Najlepsze jedzenie jest w Applebee’s, a lody i obsługa w Alamo Freez, dobrze się można zabawić w Trzech Senioritach, w klubie ze striptizem tańczy Mindy, od czasu do czasu pojawiają się okazyjne imprezy takie jak rodeo lub koncerty, a byk z niezwykle rozwiniętym porożem przed warsztatem to doskonały pomysł. Znalazło się też miejsce dla garażowej kapeli i częstego widoku gorącego słońca na horyzoncie. Tak czuć, że jest gorące! Wszystko to to jednak nic gdy zbliża się mecz w piątkowy wieczór, wtedy całe miasto pustoszeje i wszyscy żyją futbolem na którym każdy się zna najlepiej. To stadion (i drużyna) jest bijącym sercem miasta ważniejszym od szkoły (z czym nie wszyscy się zgadzają) czy nowego podziału administracyjnego miasteczka. To w okół niego kręci się życie tej społeczności, nawet jeśli niektórzy tego sobie nie życzą to i tak są od niego zależni.

Na koniec tradycja i dobry zwyczaj nakazuje podsumować, ale tutaj nie uważam tego za koniecznie bo ponownie bym musiał pisać jaki ten serial jest cudowny, piękny i wspaniały. Nic na to nie poradzę takie właśnie jest Friday Night Lights. Jeśli jeszcze nie widziałeś serialu to bierz się czym prędzej do nadrabiania. Jeśli jednak zniechęciłeś się po S02 daj jeszcze tej serii szansę. Nie pożałujesz 13 odcinkowej wyprawy do Dillon. Texas forever!

OCENA 5/5